Tomek zapomniałeś dopisać, że nawet był pomysł abyśmy GRALI* przeciwko sobie
Ja z Mirkiem chyba Ciebie mieliśmy stuknąć ale niestety blokada IP Cię przed tym uratowała
* - GRALI. Szpiegowali się wzajemnie, plądrowali, burzyli. Chodzi tu o radość z gry ...
Co do reszty z Twojego posta to nic dodać nic ująć
Ja byłam tak rozpędzona, że chciałam stuknąć się sama...
Ehhh, w całej rozciągłości zgadzam się z oceną Tomka, i co do wspólnej gry w DeToX, i późniejszej - w HeelWars (heh, nie mogło być inaczej: ponieważ butna nazwa HellWars był zajęta, nasz ojciec-założyciel wybrał tę która została; co to "heel" wie chyba każda tu obecna graczka, ale żeby aż taka zbieżność z rushoffym i przegiętym profilem tego sojuszu? hmm, siła podświadomości? ).
Przyznaję, że w takiej dziwnej rozgrywce w tej grze jeszcze nie uczestniczyłam. W innych grach militarnych się też nie zdarzyło, no może archaiczne traviany classic były w początkowych fazach równie ospałe.
Nikt nie chciał walczyć, przy czym mam na myśli choćby bitwy z prawdziwego zdarzenia, o wojnach nie wspominając. W tej erze wojny sprowadzały się do wyścigu "kto pierwszy, ten lepszy" - na urlopie, rzecz jasna.
Top okopał się i poszedł w monstrualne eko, ostentacyjnie nie robiąc wojska. Co więcej, wszelkie próby "podgryzania" i atakowania wywoływały oburzenie ("tego się nie robi przyjaciołom", "psujecie innym grę" i kuriozalne: "jestem tu nowy, właśnie przejąłem to konto i nie widzę powodu do wzajemnych ataków" (pozdro dla Sylwka;) ) itd - jakby miarą przyjaźni było dostarczenie możliwie najbardziej monotonnej i nudnej rozrywki, hmm).
Nawet w pewien sposób rozumiem, że gra w rytmie: wejdź z rana, sprawdź, w jakim stanie wróciło wojsko z sejwa, zobacz, czy jest nowa skarbona, wyślij do niej wojsko na kolejnego sejwa, zatrudnij wieśniaków, podciągnij zadowolenie, bo znowu Sowizdrzal zburzył ci twierdzę/splądrował prowkę swoimi partyzantami, co chodzą w oddziałach po 2-3k lekkich rycerzy podłej maści, zbuduj kawałek eko, wyjdź, wejdź, pod koniec dnia odbierz 10godzinną produkcje, uśmiechnij się do przyjaciół, których dziś nie zaatakowałeś, powstrzymaj się przed robieniem wojska, skanowaniem (bo jeszcze cię skusi), wyślij wojo (jak je masz jakimś cudem), wyjdź i tak w kółko, może dostarczać pewnej radości.
W końcu wybudowanie t9, anektowanie 16 prowki i 10 kolonii jakiś fan daje... Ale chyba nie o to chodzi. Mnie w każdym razie na pewno nie.
Rozumiem, że taka gra może być realizacją pewnej strategii, która ma przynieść sukces, gdy już wreszcie pojawią się zamki (w sumie 8 miesięcy gry w oczekiwaniu na jakiś konkret, potem jeszcze tydzień). Mocne eko jest do tego celu niezbędne, fakt.
Ale czy ktoś ze światłych strategów wziął pod uwagę, że dopiero wtedy zacznie się prawdziwa nuda? Zombie-time? Pewnie nie, bo jakieś 30 osób z całego świata będzie bawiło się sojuszowymi wojskami.
Nie łudźmy się - reszta sobie zwyczajnie nie pogra, chyba, że ilość generałów będzie równa ilości członków sojuszu (no może o dwa "oczka" mniejsza). Fajnie? Nie koniecznie. Albo raczej - jak dla kogo...
Oczywiście, były i miłe, rozrywkowe momenty. I za nie jestem wdzięczna wszystkim, z którymi miałam przyjemność grać. Dziękuję